Oni powiedzieli – Pokój 32
Na początku oni powiedzieli mi, że nie powinnam się tobą zamartwiać i zacząć funkcjonować normalnie, choć w ich głosach wyraźnie pobrzmiewało przekonanie, że bez ciebie jestem nikim i nie mam szans na ułożenie sobie życia.
Możliwe, że mieli trochę racji. Po tym, co mi zrobiłeś, zbzikowałam. Rzuciłam studia, wiesz. Zapomniałam o obowiązkach. Przywitał mnie słodki brak perspektyw na rozwinięcie się w jakimkolwiek kierunku. Myślałam, że to potrwa co najmniej parę lat.
Było fatalnie. Chwilami. W końcu odezwał się do mnie właściciel zajmowanego przeze mnie pokoju i bardzo niezadowolony odebrał mi klucze.
Została mi więc zdezelowana furgonetka stojąca od kilku lat na posesji rodziców i twój stary domek letniskowy.
Kiedy opowiedziałam o swoim pomyśle, oni powiedzieli mi, że całe moje życie zostało w magiczny sposób przekreślone w momencie, w którym postanowiłam spędzić dwa tygodnie w twoim zupełnie pustym mieszkaniu. Zaszufladkowali mnie. Zostałam idiotką, więźniem miejsca, z którego miało mi nie być dane uciec.
Ściany, przeciekający dach, zapach werniksu. To nigdy nie należało do mnie. Postanowiłam jednak o to zawalczyć, gdy odszedłeś zabierając mi wszystko, co miałam. Nie było już dla mnie nic do stracenia.
I tak oto przez czternaście dni przeglądałam twoje przerażająco białe, niezamalowane płótna, piłam herbatę na werandzie, patrząc na zachwaszczony ogród i czytałam czasopisma znalezione w łazience. Wiatr złośliwie zwiewał mi włosy na twarz, a każdy przedmiot szeptał, że powinnam wyjść z twojego domu i skupić się na tym, jak bardzo mnie skrzywdziłeś, a potem jeszcze pewnie popełnić samobójstwo w jakimś cuchnącym wilgocią pokoju hotelowym na obrzeżach miasta.
Świetny plan dla kogoś takiego jak ja. Bez nadziei.
Następnie oni powiedzieli, że właściwie zawsze cię lubili i w paru kwestiach zgadzali się z tobą. Przyznali, że dobrze zrobiłeś, pewnej nocy wybijając mi z głowy pomysł o powrocie do pisania. Pamiętasz? Krzyczałeś, że jestem śmieszna i wracałeś do gruntowania któregoś z twoich obrazów. Z papierosem w zębach mruczałeś coś do siebie, potem nie przychodziłeś na kolację, gdy cię wołałam i odwoływałeś niektóre z naszych spotkań.
Gdy wróciłam do miasta, oni powiedzieli, że dzwoniłeś do nich kilka razy i przypomnieli mi, że w gruncie rzeczy byłeś naprawdę przyzwoitym gościem; nie powinnam była tak bardzo na ciebie narzekać. Nie zwrócili uwagi na łzy zbierające się w kącikach moich oczu, zlekceważyli też moją opowieść o tym, jak nie pozwoliłeś mi spełniać marzeń i tylko wrzeszczałeś i wrzeszczałeś, cały dzień.
Do końca ich wizyty czułam się jak ogromny marmurowy posąg, moja głowa tonęła w chmurach. Cały świat był tak daleko, że nie słyszałam nic, co mówili ludzie krzątający się gdzieś w dole, w mojej pomniejszonej tysiąckrotnie kuchni.
W chwili, gdy wyszli, znów zmalałam. Wpatrywałam się w sufit z dziwnym uczuciem pustki i kawałkiem porcelany w dłoni. To był fragment twojej ulubionej filiżanki, którą roztrzaskałam o podłogę podczas moich skróconych wakacji za miastem.
Siedziałam wtedy w twojej absurdalnie wielkiej pracowni, przyglądając się pędzlom i zakurzonym puszkom z farbami. Przejrzałam prace, które stworzyłeś, gdy jeszcze byliśmy razem. I wiesz co? Wszystkie są okropne. Są absolutnie tragiczne. Jesteś fatalnym artystą. Nie umiesz malować.
Mimo wszystko robiłeś to jednak, a mnie zabraniałeś pisać, twierdząc, że tylko zmarnowałabym czas. Mogłabym teraz powiedzieć, że byłeś niesprawiedliwy i nie zasługujesz na wiązanie się z kimkolwiek, ale w jakiś sposób cię podziwiam.
Następnego dnia oni powiedzieli mi, że choć ty byłeś uparty i pomimo braku talentu dążyłeś do wyznaczonego celu, ja nie powinnam tego robić.
Tylko że teraz mam to gdzieś.
Napisałam to wszystko na nowej maszynie do pisania.
Mleko, Pokój 32