Data

17 sie 2016

Optymizm – Pokój 32

– Gdybyś miała wybór – usłyszałam głos przyjaciela, zdecydowanie bardziej przejęty, niż wskazywałaby na to powaga sytuacji. Ta, w moim mniemaniu była raczej znikoma, przynajmniej z jego perspektywy, ale on jest typem, który przejmuje się losem innych. – Gdybyś miała wybór, stojąc przed katem w dniu własnej egzekucji, wolałabyś zostać ścięta ostrym mieczem, czy tępym toporem?

Potraktowałam pytanie poważnie, choć warunki zdecydowanie temu nie sprzyjały. Siedzieliśmy w zatłoczonym autokarze, czerwcowy upał wlewał się przez uchylone okno. Byłam głodna. Jedyna lekcja, jaką zdołałam wynieść z tak zwanej „wycieczki edukacyjnej” brzmiała: talerz nachosów i trochę awokado nie wystarczy za całodniowy posiłek. Obiad był smaczny, to fakt – wspominam go z rozrzewnieniem po dziś dzień – jednak wtedy żałowałam, iż nie zdecydowałam się na bardziej sycące danie. Samopoczucia nie poprawiała mi świadomość, że wieczorem czeka mnie prawdopodobnie najważniejsza rozmowa w moim dotychczasowym życiu, od której zależała absolutnie cała przyszłość.

Mgliście kojarzę, że w tle słyszałam niewyraźne dźwięki jakiejś francuskiej piosenki. Potencjalnego hitu nadchodzącego lata, lecz ja nie zadałam sobie nawet trudu, by zorientować się, jaki ma tytuł. Bolały mnie nogi, a w perspektywie miałam jeszcze cztery godziny tułaczki po centrum mojego miasta – to nie zwiększa zainteresowania muzycznymi nowinkami.

– No więc? – Ponaglił mnie, widząc, że myślami jestem wszędzie, tylko nie na drodze, wiodącej prosto na Górny Śląsk.

Od czterdziestu minut tłumaczyłam mu moją filozofię, zakładającą „chwytanie dnia” teraz, kiedy przeżywamy nasze rzekomo najlepsze lata. A on spierał się, że przecież powinniśmy liczyć się z konsekwencjami.

– Jeśli dzisiaj nie spróbuję, za parę lat będę miała sobie za złe swoje tchórzostwo.

– Za to jeżeli się nie uda, pozbawisz się wszelkich nadziei.

– To i tak będzie lepsze od biernej wegetacji – oznajmiłam stanowczo.

W tym momencie zaczął objaśniać mi mętne porównanie obecnej sytuacji do wspomnianej egzekucji. Mogłam wybrać tępy topór i liczyć na zbawienie w ostatniej chwili, albo zginąć jednym cięciem, bez większego cierpienia. Ale zginąć. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie zginąć.

– Cóż, to twój wybór – powiedział, siląc się na pokrzepiający ton. – Zastanów się tylko dobrze, czy na pewno tego chcesz?

Teraz, myśląc o tym z perspektywy czasu, widzę, jaką głupotą było święte przekonanie, że mój pomysł na rozwiązanie problemu jest jedynym słusznym wyjściem. Stawiałam wszystko na jedną kartę, gotowa stracić to, na czym mi najbardziej na świecie zależało.

I straciłam.

Nieraz zastanawiałam się, co też strzeliło mi do głowy, żeby popełnić takie głupstwo? Ludzie mówili, że odwaga. Ja stawiałam na zastraszającą lekkomyślność. Dzisiaj jednak wiem, że był to mój wrodzony optymizm.

„Szansa, że wszystko się ułoży, jest jedna na milion” obliczałam. Rok spędzony na nauce rozszerzonej matematyki obdarzył mnie mylnym przekonaniem, iż na własnych rachunkach będę mogła polegać. „ Ale czyż sir Terry Pratchett nie uważał, że jeden na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć?”

Wierzyłam w powodzenie, mimo tego, co mówili ludzie wokół. Wierzyłam, bo moje ogólne nastawienie do otaczającej nas rzeczywistości jest pozytywne.

Choć tamtego dnia nic nie poszło według radosnych założeń, a moja codzienność zmieniła się diametralnie przez owo cięcie ostrym mieczem, jestem najszczęśliwszą osobą naszego uniwersum właśnie dlatego, że wtedy zaufałam dobrym przeczuciom i dokonałam właściwego wyboru.

 

Rysanaszkle, Pokój 32

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *